Kolejne spotkanie wspomnieniowe realizowane w ramach muzealnego projektu Rodem z Kresów. Historie osobiste za nami.
Bohaterem spotkania był JERZY BESKI, wielki artysta, malarz i konserwator dzieł sztuki, grafik, scenograf, a także autor przejmujących wspomnień z dzieciństwa – książki „Moje Podole”.
Jerzy Beski, urodził się w Trembowli na Podolu, jak mówi „w grudniu po południu” w 1929 r., choć w metryce od zawsze wpisaną ma datę 2 stycznia 1930 r. (wtedy dopiero otwarto urzędy po świątecznej przerwie). W mieście tym i okolicy spędził pierwszych 15 lat swojego życia – dzieciństwa, które przypadło na burzliwe czasy.
Jego opowieść to bardzo osobista historia wpisana w dzieje Polski, Europy i świata….
Były więc wspomnienia o beztroskim, szczęśliwym dzieciństwie w pięknym domu z ogrodem i sadem. Dom stał przy głównej ulicy miasta – ulicy Zofii Chrzanowskiej, przemianowanej z biegiem czasu na Józef Stalina, a jeszcze później Adolfa Hitlera (!), niedaleko kina Świteź, w którym mały Jurek spędził mnóstwo czasu. Do dziś pamięta filmy, które tam obejrzał.., ba, nuci nawet filmowe melodie…Było także słów wiele o rodzinie – ukochanym ojcu Michale, wielkim krawcu, z zawodowym doświadczeniem zdobytym w Wiedniu i Chicago, powszechnie szanowanym w Trembowli właścicielu zakładu krawieckiego, było o mamie Tekli, wrażliwej kobiecie, „z ręką do kwiatów” i o starszych braciach – Ceśku i Staszku i o tych braciach mniejszych, których Pan Jerzy Beski zalicza do rodziny: psach Asie, Dżoku i Doboszu…Było i o Warwaryńcach, niewielkiej wsi, z której pochodzili Jego rodzice. Jerzy Beski dobrze ją pamięta. Przeżył w niej „kawał czasu wojny”, gdy rodzina straciła dom i warsztat w Trembowli. Ukrywali się tam także ze strachu przed wywózką na Sybir.
Był Jerzy Beski świadkiem okupacji sowieckiej i niemieckiej. Przeżył spadające bomby, z których jedna zapalająca zniszczyła na zawsze rodzinny dom, pożar strawił cały dobytek. Miał wtedy 13 lat. Byli wtedy już tylko we dwóch – on i starszy o dwa lata Staszek. Sieroty. Rodzice, „wszechmocne anioły dzieciństwa, nazywane mamą i tatą”, jak mówi Pan Beski – umarli rok wcześniej. Jerzy Beski pamięta wojenny głód i strach. Wspomina straszne obrazy, które zapisały się w pamięci na zawsze – zagładę trembowelskich Żydów, likwidację getta, zbrodnie ukraińskich nacjonalistów…
Przeżył wojnę. W 1945 roku wszystko, co mieli z bratem Staszkiem, wszystko, co ocalało po rodzinnym majątku, zmieściło się kufrze. W wielkim, obitym blachą kufrze, który tato Michał Beski przywiózł z Ameryki. Wnieśli bracia ten kufer, pół worka węgla, jeden koc, brezentową derkę i woreczek upieczonych na blasze placków do odkrytej lory.
…Po południu parowóz przeciągłym gwizdem dał znak, że ruszamy. Siedząc na wierzchu spiętrzonego ładunku (innych współpodróżnych), dokładnie widzieliśmy całe miasto. Był słoneczny majowy dzień. Przedmieścia Sady i Sadyki kwitły wielkimi, białymi bukietami. Rodzinne miasto powoli oddalało się od nas, a my w głębokim milczeniu oddalaliśmy się od niego…”
Tymi słowami skończył swą opowieść Jerzy Beski.
Kufer stoi do dziś w pracowni artysty Jerzego Beskiego na opolskiej Starówce.
Panie Jerzy! Dziękujemy za wspaniałą historię.